z zaszytych ust wylatują słowa
banalne i blade jakby chciały wrócić z powrotem
w na złość bijące serce
ręce- drewno ręce- beton ciągną w dół do parteru albo
i niżej
i tylko jakiś krzyk bez autora gdzieś w oddali
dodaje mi siły
moja skóra się mieni jest szczera przezroczysta
pocięta przez te kartki z trudem łapane na wietrze
wciąż umiem mówić
pewnie potomni obejdą się bez tego zbytku
wciąż krzyczę
czasem do siebie choć trudniej
nie szkodzi lubię wyzwania
czasem do was do Ciebie
że wierzę w naddartą podszewkę świata
że kiedyś te dni przydługie noce ulecą
odejdą bez echa jak moje pokolenie
upadnie na śmieszną ziemię mój knebel
nieśmiało oswobodzone ręce znów włożę do kieszeni
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz