Przyszedł rano płaczący listopad, zimny poranek. Teraz ponoć to już tylko takie dni, tulący deszcz, puszyste chmury. Ale czy to właściwie ma jakieś znaczenie? Nie zatrzymam czasu, wypuszczam piękne chwile z rąk. Próbuję usilnie zabić ten czas, przetrwać te burze i deszcze i nieśmiałe promyki słońca. Żeby wszystko stało się na nowo jasne, klarowne. Żebyś świat nie bolał, pozwalał pisać o sobie. Moja platoniczna miłość do rzeczywistości to za mało, żeby zostać, za dużo, żeby odejść. Spadnę jak liście pomarańczowe, pofrunę z wiatrem szukając weny. Nie wystarczy czuć. Bo można czuć źle. Nieprawdziwie, fałszywie. Można się w uczuciach mylić; patrzeć na klawiaturę i milczeć. A mimo to żyć, nie umierać. Chociaż wcale nie jestem tego taka pewna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz